Kryptos – Force Of Danger (2021)
Dawno nie było egzotycznie. Zatem postanowiłem to zmienić, pojawiając się z wizytą w Indiach. Tak nie żartuję. Niedawno odkryłem bowiem zespół Kryptos, który właśnie pochodzi z Indii, dokładnie z Bengaluru. Wydali oni już swój szósty album studyjny, 1 października 2021 roku, dzięki AFM Records. Chętnie usłyszę, jak tej grupie ten album wyszedł.
Album rozpoczyna Raging Steel, Już od samego początku mam do czynienia z heavy metalowym brzmieniem. Udowadnia to zabójczy wręcz riff, a potem następne. Wokalista jednak trochę unikalny głos, oczywiście wspierany w odpowiednich momentach przez wokale wspierające co jest normą. Słychać tu też thrashowe riffy, a solówka gitarowa jest naprawdę bardzo dobra. Hot Wired, nie zwalnia tempa. Choć później jest nieco wolniejszy, niż się spodziewałem. Tak czy inaczej, dalej jest dobrze. Solówka jest też dobra, choć mogłaby być nieco lepsza. Dawnbreakers ma bardziej thrashowy charakter, tekst też nie jest nijaki. Choć riffy drugiej gitary mogą rozpraszać, dobry jest też breakdown. Dwie solówki, różne, ale na odpowiednim poziomie. Na Thunderchild wreszcie słyszę podwójną stopę! Jest to kolejny energetyczny utwór tej grupy. Jak coraz dłużej słucham tej płyty, to nabieram przekonania, że wokaliście bliżej do thrashu niż heavy metalu. Bo jeszcze nie usłyszałem typowego czystego śpiewu i wysokich partii jak to zwykle się dzieje, w heavy metalu. Nighthawk to niestety pierwszy utwór, na już przeciętnym poziomie, jeśli o mnie chodzi. Zespół tu ewidentnie przekombinował. Mam też wrażenie, że zwolnił nieco tempo. Początek Omega Point utwierdza mnie w tym, zresztą jest taki do końca, czym mnie trochę znudził. Tak szczerze mówiąc, wokalnie też bez szału. Force of Danger ma wreszcie żwawiej brzmiący riff. Co z tego, jak wokalista przestał był równie energetyczny. To wszystko powoduje, że mamy tu kolejny przeciętny utwór, trochę lepiej muzycznie a wokalnie gorzej. Album kończy Shadowmancer. Irygujący gitarowy wstęp, budowanie napięcia poprzez perkusję. I co? Znowu zawód. Spodziewałem się petardy, a wyszło zupełnie coś innego. Mniej niż ballado brzmiąca kompozycja.
Indyjski Kryptos na swoim szóstym albumie, zaprezentował się w miarę dobrze. Choć słychać, że, fuzja heavy i thrash metalu wychodzi raz lepiej, raz gorzej. Okładka też nie jest zła. Głównie zawiódł mnie wokalista, który brzmiał, raz jak z AC/DC a kolejny jak ze słabszej kopii niemieckiego Kreatora. Muzycznie do połowy było świetnie, a potem zrobiło się mocno monotonnie a przez to nudno. To jednak szósty album, więc ów fakt biorąc pod uwagę, stwierdzam, że, płyta Force Of Danger, wyszła średnio.
8/10
Kacper Sikora (Relevart)
Korekta: Wiliam Burn
Profeci – Aporia (2021)
Ponownie Polska, tym razem zespół Profeci, który dzięki Godz ov War Productions, 24 września 2021 roku, wydał swój drugi album, zatytułowany Aportia. Akurat tak się składa, że ten zespół, znam i miałem okazję słuchać ich debiutanckiego albumu, dlatego postanowiłem ,,na chłodno”, usłyszeć, jak wypadnie ich drugie wydawnictwo. Zatem słuchawki na uszy i zaczynamy!
Album zaczyna utwór Demiurg, już od samego początku piekielne riffy, wraz z intensywną perkusją i wokalem, jeszcze tematyka dotycząca stworzenia, tak dobrego otwarcia się nie spodziewałem. Jeszcze do tego te perkusyjne przejścia, riff prowadzący rodem z Norwegii, mam tu na myśli inspiracje. Tekst więcej niż świetny. Oby tak dalej! Jeszcze ta ekspresyjność wokalów, rozgoryczenie połączone z gniewem, zwłaszcza pod koniec w słowach: Kim teraz jesteś? Idealne pytanie, do indywidualnych rozważań. Bojaźń i drżenie, to odrobinę inny riff prowadzący, podchodzący lekko pod atmospheric, perkusja nadal nie trafi impetu, po raz kolejny tematyka, dotycząca człowieka, zwłaszcza co do biblijnego Abrahama, jego poświęcenia Izaaka, istne mistrzostwo. Przejścia z ogromną ilością blastów, wykonane perfekcyjnie. Progresywnym trochę riffem w tle. Podobnie jest z kompozycją Człowiek urojony , choć tu również, jest inny początek, inne partie bębnów, do tego blasty, podkreślony bas, następnie motyw ,,marszówki”, wokal nadal ekspresyjny, ciekawostką jest fakt, iż, wykorzystane tu porównanie ludzi (człowieka) do ptaków Fanesa, jest intrygujące. Dlaczego? Fanes był jednym z najstarszych greckich bóstw, pierwszym królem Wszechświata, dzieckiem Chronosa i Ananke, zwanych Protogenoi, czyli bóstw pierwotnych, które mieszkały na ziemi, przed tytanami oraz na długo przed Kronose, ojcem Zeusa. Danaidy , to kolejny ukłon w mroczną cześć mitologii greckiej. Tytułowe Danaidy, były córkami Króla Argos, Danaida, było ich aż pięćdziesiąt. Zmuszone przez ojca, do zawarcia małżeństw, zabiły wszystkich swoich mężów, po swojej śmieci, w otchłaniach Tartaru, zostały skazane na napełnianie dziurawej beczki wodą. Mało znana tragedia, lecz idealnie nadająca się, do wykorzystania jako porównanie do strasznego losu. Muzycznie nadal grupa trzyma dobry poziom, zmiany wokale też są zastosowane w punkt. Postać ślepego Hoda, wykorzystanego jako narzędzie Lokiego, to też mało znana opowieść z mitologii nordyckiej. Kompozycja Wyrosły Już Drzewa, pomimo spokojnego początku, przeradza się już w dobrze znany black metal, ponownie inny riff prowadzący wraz z lekko progresywną perkusją, akcentującą nadal blasty. Sny prorocze , to nadal konsekwencja obranego kursu muzycznego, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Zamykający płytę utwór Trzecia ofiara , już na wstępie doskonale akcentuje gitarę basową. Gitary mają riffy bardziej post black metalowe, perkusja też bez zmian, wokal nadal bez skazy. Podwójna stopa brzmi świetnie. Tak jak otwarcie, sam koniec jest również dobry.
Powiem szczerze, debiut zespołu Profeci, nie przypadł mi do gustu, jednak ten album, to zupełnie inna sprawa. Jest świetny. Mało znane dzieje tragicznych postaci z mitologii greckiej, ekspresyjny wokal, dobre inspiracje, równie tajemnicza i minimalistyczna okładka. Jeszcze do tego wszystko to składa się w całość, fuzja atmospheric/post black metalu z elementami tradycyjnego blacku. Śmiało mogę stwierdzić, zespół mnie zaskoczył pozytywnie. Drobnostką jest fakt iż, nie uniknął monotonii.
9/10
Kacper Sikora (Relevart)
Korekta: Wiliam Burn
Duir – T.S.N.R.I – Impermanenza (2022)
Dziś po raz pierwszy odwiedzę Włochy w tym roku, za sprawą zespołu Duir, który 15 stycznia 2022 roku, niezależnie wydał swój debiutancki album zatytułowany T.S.N.R.I – Impermanenza. Zupełnie nie wiem czego się spodziewać, więc tym bardziej nie mam ochoty zwlekać z odsłuchem. Wiem tylko tyle że, zespół funkcjonuje od 2013 roku i pochodzi dokładniej z Verony.
Krótkie, aczkolwiek
tajemnicze intro Parerga, dzięki deklamacji, a poprzez ciekawość, zapoznanie się z tłumaczeniem, wiem, że, mam do czynienia z egzystencjalnymi rozważaniami, nad zaakceptowaniem samotności względem samego siebie, ja przynajmniej to odebrałem w ten sposób. Muzycznie jest tu jednak zbudowany poprzez dark ambientowy charakter, swego rodzaju klimat. Essere Dio to już typowy black metal, mam tu na myśli od samego początku partie perkusji oraz riffy, których nie da się pomylić, typowo blackowe, podoba mi się odpowiednio dopasowany wokal Giovanniego De Francesco. Sama tematyka tekstu kręci się w ogół, podważeniu sensu wiary, zakwestionowaniu wolnej woli i stwierdzeniu, że człowiek sam przed samym sobą, może być Bogiem. Kompozycja ma utrzymaną swego rodzaju podniosłość i klimat, co udowadniają, chociażby neoklasyczne zabiegi gitarzystów. Motyw folkowy w postaci low whistle, zmiany wokale, nie kłócą się z intensywną perkusją oraz gitarami w tle. Naprawdę ciekawe otwarcie. Cenere di sogni ma spokojny początek, w postaci statecznych gitar, basu i minimalistycznej perkusji, nawet z przejściami. Solówka gitarowa, też należy do tych spokojniejszych, dopiero potem, zarówno gitary oraz partie perkusyjne, nabierają rozpędu i drapieżności, jednocześnie nie tracąc ze zbudowanego nastroju, do tego świetna solowa, potem znowu słyszymy low whistle i dudy, sama muzyka współgra z lirycznym przekazem samej przemijalności życia, zakwestionowaniu sensu posiadania nadziei, kolejne elementy egzystencjalizmu, tak czy inaczej wszystko ze sobą współgra idealnie. Dudy z gitarami wybrzmiewają bardzo dobitnie od samego początku, na Sentieri non tracciati, sama fuzja i różnorodność partii perkusyjnych jest ponownie intrygująca, następnie przeradza się to wszystko znowu w istną nawałnicę. Folkowe breakdowny są trafne, osadzenie tekstu w znanej już kategorii, z poprzednich kompozycji, ruchem zupełnie zrozumiałym, który zdecydowanie pochwalam. Solitudine rozpoczyna się ciężko z krótkim motywem marszówki. Następnie ciągnący się riff, z odpowiednio dostrojoną perkusją i wszystkimi już instrumentami folkowymi, lirą korbową, dudami i low whistle.
Włoski zespół Duri, umiejętnie stworzył muzycznie nastrój odpowiedni do egzystencjonalnego charakteru tekstów, oczywiście poruszających też negację religii. Muzycznie i wokalnie wszystko współgrało, choć sama końcówka płyty, była dla mnie zbyt rozciągnięta. Okładka wykonana przez Manuel Scapinello Illustration też pasuje, wszystko na odpowiednim poziomie, choć z poczuciem niedosytu. Za dużo jednak było momentów zbyt intensywnych w moim odbiorze, po prostu do pełni blackowego szczęścia, czegoś zabrakło, ale kierunek jaki obrał zespół jest jak najbardziej prawidłowy. Oby tak dalej.
8/10
Kacper Sikora (Relevart)
Korekta: Wiliam Burn
MAULE – MAULE (2022)
Kanada po raz trzeci już w tym roku. Znowu debiut, tym razem, grupa MAULE, wydała 14 stycznia 2022 roku, dzięki Gates of Hell Records , swój pierwszy album zatytułowany po prostu MAULE. Wiem tylko tyle, że, ta grupa jest prosto z Vancouver, więc z raczej anglojęzycznej części Kanady. Jestem bardzo ciekaw, jaki okaże się, ten debiut. Zaczynamy!
Evil Eye zaczyna się bardzo szybko. Riff typowo heavy metalowy. Wokal Jacoba nie jednoznaczny, przejścia dość ciekawe. Ewidentnie słychać tu tradycyjną szkołę new wave of british heavy metal, do tego solówka gitarowa też jest chwytliwa, jak zresztą cały utwór. Na otwarcie płyty, dobry wybór. Ritual na samym początku podkreśla gitarę basową, potem riffy idą w kierunku typowego speed metalowu, czego dowodzi charakter solówki. Jabob tu akurat brzmi trochę bardziej hard rockowo, niż typowo heavy metalowo. Summoner ma openning bardzo mocno inspirowany zespołem Iron Maiden, przynajmniej ja mam takie wrażenie. Czy to źle? Niekoniecznie zwłaszcza dla fanów tej brytyjskiej grupy. Dobre zastosowanie wokali pomocniczych, wysokie partie Jacoba też wyszły mu świetnie. Perkusista pod koniec zademonstrował, przynajmniej w moim odczuciu inspiracje Judas Priest, a konkretnie jednym z ich flagowych utworów, co akurat dla mnie jest atutem. MAULE to znowu nieco inne riffy, lekko zbliżone do thrashowych. Samo tempo jest zachowane, kolejny raz dodatkowe wokale robią tu świetną robotę. Breakdown nieco inny tylko na moment uspokoił tempo, a potem jeden z gitarzystów, uraczył kolejną szybką solówką. Red Sonya nie daje wytchnienia, co akurat jest miłym odczuciem, człowiek chce po raz kolejny rzucić się w moshpit. Sword Woman ma nieco dłuży start, z akcentem na blasty, jeśli chodzi o perkusje, bas też, przez moment tworzył napięcie, potem jednak gitary poszły, wraz z wokalem poszły w ruch. Kolejne zupełnie inne partie perkusji, zastosowane przy przejściach, mimo wszystko robi to jednak wrażenie. Father Time ma nieco inną strukturę, mam tu na myśli również wokal, pomimo podobnych riffów, tu akurat najbliżej jest do fuzji thrash/core. Zaskoczenie sprawia, że monotonia nie wchodzi w grę. March of the Dead skupia się oprócz budowania napięcia, bardziej na samym nastroju, niż na tempie, oprócz tego tu też tekst, jest z tych refleksyjnych, do posłuchania i wyciągnięcia własnych wniosków. Na We Ride , jak na płycie Kings of Metal, zespołu Manowar słuchać odgłos motocyklu. Nawiązania do wielu znanych utworów o tematyce samej podróży, diabła i nie tylko. Muzycznie oczywiście się jak najbardziej broni.
Kanada nie przestaje mnie zaskakiwać. Debiut grupy Maule o tym samym tytule, więcej niż przypadł mi do gustu. Muzycznie zaprezentowana jest tu ciekawa mieszkanka heavy metalu, thrash metalu i speed metalu. Wokal też nie jest jednoznaczny. Sześć pierwszych utworów jest bardzo przebojowych, przez zapewne aspekt speed metalowy. Father Time ma specjalnie inny kształt, lub formę, aby słuchacz nie poczuł się znudzony, zakładam, że właśnie taki zamysł towarzyszył zespołowi. Pozostałe dwa są bardzo heavy metalowe, z akcentem na tekst. Inspiracji muzycznych usłyszeć tu można wiele od Iron Maiden, Judas Priest, Manowar, fajne jest to, że inspiracje zostały przekute w autorskie kompozycje, pomimo braku możliwości uniknięcia podobieństw. Wszyscy muzycy ukazali cały wachlarz swoich umiejętności, zwłaszcza gitarzyści. Okładka autorstwa Dave-a Levi Holland-a jest też świetna. Pomimo efektu oszołomienia temu debiutowi niewiele brakło do bycia perfekcyjnym.
9/10
Kacper Sikora (Relevart)
Korekta: Wiliam Burn
Gniew – Konsylium Oprawców (2022)
Wracam znowu do Polski. Dokładniej wybieram się do Olsztyna, bo stamtąd pochodzi zespół Gniew, który 25 marca 2022 roku, wydał swój debiutancki mini album, zatytułowany Konsylium Oprawców, wydany przez Societas Oculorum Arcanorum. Płyta była nagrywana aż, na przestrzeni pięciu lat. Jestem diabelnie ciekaw, jak to wyszło. Zatem zaczynamy!
Album otwiera utwór Prowadzony na szafot, od pierwszych sekund, czuć ducha przeszłości. Mam tu na myśli old schoolowy black metal, do tego jeszcze ze stemplami z keyboardu w tle. Sam tekst jest naprawdę dobry. Potem oczywiście perkusja jest nieco mocniejsza, jednak przy przejściu riffy gitary i basu robią swoje. Niespodziewana solówka. Czyli jednak gitar jest więcej niż jedna, takie miałem wrażenie. Następnie znowu robi się intensywnie. Pomimo minimalnych zmian tempa, jednak sporo się dzieje, są nawet momenty mocnego wyeksponowania basu. Do tego znowu nawiążę do tekstu, który pokazuje prawdziwe oblicze ludzi. Jeszcze potem sam koniec genialne riffy dwóch gitar. Do tego ten surowy wokal. Otwarcie piekielnie idealne.
Tormentum Aeternum zaczyna się intensywnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o partie perkusyjne, do tego potem pojawia się jeszcze do tego dobry riff prowadzący. Tematyka tekstu ,,obraca” się wokół, tortury łamania kołem i raczej chodzi o heretyków, torturowanych przez inkwizycję. Kolejna solówka gitarowa jest trafiona w 666. Wokal nadal też trzyma poziom, choć aby go usłyszeć, mam tu na myśli słowa, trzeba się mocno skupić. Tempo zostaje podkręcone nieco, na dynamiczniejsze, riffy inspirowane oczywiście znaną norweską szkołą, przynajmniej na moje ucho. Niespodziewane popisy gitary na koniec, serio nie byłem na to przygotowany.
Płytę zamyka tytułowe Konsylium oprawców. Tu przeplatają się różne szkoły black metalu, zwłaszcza jeśli chodzi o wykorzystanie gitar. Tekstowo jest to zamknięcie koncepcji, tu akurat wrócono do samego osądu, podejrzewam świadome odwrócenie kolejności. Szanuję. Muzycznie nadal potrzymany jest klimat stworzony wcześniej, przy przejściach wieje znowu Norwegią. Zupełnie inna, ale równie dobra solówka, zabrana nieco inaczej, jest znacznie dłuższa. Perkusja też jest wolniejsza, na siłę można stwierdzić, że ociera się o doom. Po tych popisach znowu wracamy do piekielnej dynamiki wszystkich instrumentów. Duch melancholii znika całkowicie. Kolejna solówka na koniec.
Grupa Gniew zaprezentowała jak na chwilę obecną, moim zdaniem idealny debiutancki mini album. Konsekwentnie budowany klimat, zarówno wokalnie, ukłon w kierunku raw black metalu, następnie ten patent na stemple, czyli zmiana jak i atmospheric black metal. Jest też moment, kiedy niektóre solówki się kończą i pojawia się melancholic black metal. Dużo tego, jak i zwrotów akcji, muzycznie nie czułem się znudzony, wręcz przeciwnie, byłem nienasycony. Warto też wiedzieć, co tym bardziej zrobiło na mnie wrażenie, ze za ten materiał odpowiada jeden człowiek- Draconis. Prawdą jest, iż, B. gra na basie a Wojciech na perkusji, ale Draconic nagrywał gitary i wokale. Do tego okładka zaprojektowana przez J.S jest świetna. Jeszcze z ciekawostek Draconis jest znany z zespołu Actum Inferni oraz grupy Plaga, zresztą też tak jak perkusista Wojciech. Czekam na koncert tej zespoły Gniew w swojej okolicy. Polecam ten zaskakujący mini album Konsylium Oprawców i czekam na pełnometrażowy album grupy Gniew. Ja będę do niego wracał i obecnie jest mocnym kandydatem do mini albumu 2022 roku.
10/10
Kacper Sikora (Relevart)
Korekta: Wiliam Burn
Sakis Tolis – Among the Fires of Hell (2022)
Dziś po naprawdę długim czasie, od zamierzonego planu, wracam do Grecji. Nie do jakiegoś debiutu, tylko do zespołu dla wielu polskich miłośników dark metalu kultowego, mam tu na myśli Rotting Christ. Tak się też, akurat złożyło, że, założyciel tej grupy Athanasios Tolis, znany jako Sakis Tolis, 22 marca własnym nakładem, własną produkcją i pracą. Wydał swój pierwszy solowy album Among the Fires of Hell. Pomyślałem sobie, lepszej okazji nie będzie. Nie ukrywam też, że, ciekawi mnie, w jaki styl Sakis pójdzie, na swojej płycie a może będzie ona zupełnie niemetalowa? Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać.
Album otwiera utwór My Salvation. Na początku słychać intrygujące zdanie, już zmuszające do myślenia. Riff bardzo prosty, tak samo jak perkusja. Wokal też jest bardzo ciekawie skonstruowany, zdublowany nawet. Tempo potem jest nieco dynamiczniejsze, więcej blastów i przejść, potem wracamy znowu do klimatu nieco mroczno-transowo-refleksyjnego. Mocny tekst, naprawdę. Muzyka dobrana też dobrze. Otwarcie płyty naprawdę dobre. Na sam koniec jest intensywniej i więcej popisów gry na gitarze.
Among the Fires of Hell ponownie deklamacja rozpoczyna kompozycję. Wcześniej natomiast melancholijna gitara. Tu natomiast zarówno w riffach gitar, jak i perkusji jest położony większy akcent na black metal, co udowadnia również scream Sakisa, z szeptem w tle. Genialny zabieg. Recytacja znowu zamyka utwór. The dawn of a new Age różni się tylko innym nieco riffem, oraz dynamiczniejszą perkusją, z odrobiną blastów. Choć brzmienie jest tu lżejsze, Sakis też nieco zmodyfikował wokal. Gdyby nie deathowa perkusja to nie powiedziałbym, że to metal. Gitarowe breakdowny mi się naprawdę podobają. We the Fallen Angels kolejny riff, tym razem podchodzący pod thrash/heavy, perkusja również. Ponownie inny wokal. Ni to scream, ni to growl, tylko coś pomiędzy. Dodane wokale pomocnicze też robią swoje. Szept jako forma ekspresji też jest znowu użyta, ponownie tekst jest przejmujący. Wreszcie solówka na albumie, mająca mocno heavy metalowy charakter. Ad Astra jest po cześć kontynuacją poprzedniego utworu, mam tu na myśli gitary, melodię, partie perkusji, pomimo lekkich zmian. Jednak po tytule to mi się odruchowo z utworem z najnowszej płyty Nightwish skojarzyło. Mniejsza. Znowu wszystko jest spójne i zgrane. Głos z deklamacji Sakisa jakoś się nie nudzi. Live with Passion-(Die with Honour) wraca znowu do black metalu. Okrzyki wojenne występują tu jako element koncepcji zgadzający się z tytułem. Pod koniec Sakis znowu prezentuje bardzo dobrą solówkę gitarową. Jednak tu znowu monotonia dopada pod koniec ten utwór. Przedostatni I Name you Under our Cult znowu jest tajemniczy, gitary znowu są bliżej trashu, jak w We the Fallen Angels, ekspersja głosowa też jest zbliżona. Jednak powtarzalność i monotonia tu uderza bardziej,. Jednak tekst broni utwór, choć jest on z tych przeciętnych. Album zamyka The Silence . Minimalistyczna perkusja, riffy balckowe, głos Sakisa znany z Rotting Chris, zwłaszcza te czysto-chóralne partie, co akurat jest plusem. Pod sam koniec następuje dynamiczna zmiana perkusji i głosu Sakisa, taki mocniejszy akcent. Deklamacja zamyka album.
Jak na pierwszy album solowy tak znanego muzyka, jakim bez wątpienia na metalowej scenie jest Athanasios Tolis , Among the Fires of Hell, wyszedł mu naprawdę dobrze. Szanuję go jeszcze bardziej za fakt, iż gitary w większości utworów są naprawdę inne, tak samo jak perkusja, różnorodność ekspresji wokalnej i teksty mocno refleksyjne. Nadal chce się słuchać tej płyty i jest w pewien sposób chwytliwa, bo naprawdę wpada w ucho. Okładka w punkt. Fotis Benardo gościnnie jako perkusista się spisał. Jednak deklamacje to nie był Sakis tylko goscinnie Stratis Steele, a stemple keyboabordu wykonywał też gościnnie Aggelos Maniatakos, jednak wszystko skomponowane przez Sakisa i to się liczy. Liczę, że usłyszę Sakisa na solowym koncercie w Rudeboyu w Bielsku-Białej bądź gdziekolwiek indziej w Polsce, bo będzie to na pewno dobry koncert. Jeśli jesteście fanami Rotting Christ, polecam ten solowy album, w ciemno, jeśli nie, to i tak warto, aby wyrobić sobie własną opinię. Dla mnie jest to solidny, spójny, koncepcyjny album, mający wiele zaskakujących momentów. Z ośmiu utwórów jednka w pamięci utkwią mi My Salvation, Among the Fires of Hel, The dawn of a new Age, We the Fallen Angels oraz I Name you Under our Cult. Sławomirze zatem dotrzymałem słowa.
Kacper Sikora (Relevart)
Korekta: Wiliam Burn
8/10
Tankograd – Klęska (2021)
Ponownie wracam do Polski. Zupełnie mi nieznany wcześniej zespół Tankograd, wydał swój drugi album Klęska 17 września 2021 roku, dzięki Piranha Music. Tak czy inaczej, wytwórnia Piranha Music jeszcze mnie nie zawiodła, jeśli chodzi o płyty, więc podekscytowany zamierzam sprawdzić ten krążek. Liczę, że nie będę rozczarowany.
Album otwiera utwór Za ofiarną służbę, już od pierwszych dźwięków, wiem, że, będę miał do czynienia z doom metalem. Jest tu doskonałe budowanie napięcia od samego początku. Wokal w formie deklamacji jest intrygujący, jeszcze jak się pojawia scream i growl drugiego wokalisty. Dla mnie istny majstersztyk. Tekst jest utrzymany w wojennych realiach, dokładnie 17 września 1939 roku, czyli agresji Armii Czerwonej na Polskę. Pod koniec wokal ,,żałobny” jednego z wokalistów jeszcze dolewa oliwy do ognia, wraz z ewidentnie blackowym riffem. Potem całkowita zmiana tempa, brzmienie znane mi z zespołu Amon Amarth, oczywiście z innym typem wokalu. Do tego jeszcze solówka gitarowa. Po wokalach jeszcze jednak solówka. Wokale wraz z idealnie dopasowaną muzyką oddają tragizm tej ,,jednostki”, czyli żołnierza. Intensywna końcówka, zwłaszcza jeśli chodzi o partie perkusyjne.
Nie dać się zarżnąć, zawiera dopasowane cytaty z wywiadu z Markiem Edelmanem, pseudonim ,,Marek”, jednego z założycieli Żydowskiej Organizacji Bojowej, dowódcy Powstania w Getcie Warszawskim, żołnierza Armii Ludowej, idealnie kontynuuje przekaz liryczny, jaki chce oddać zespół. Dobre breakdowny, innowacyjnie do budowania tempa przyłącza się tamburyno z podkreślonym basem, oprócz tego, inny riff prowadzący, ponownie ,,żałobna” partia wokalna. Choć w pewnym momencie transowa gitara nieco rozdziela się z perkusją, ale tylko na moment. Niby to, co znane, ale przedstawione różnorodnie.
Nie liczą się trupy, zaczyna się spokojnie. Czyżby bałałajka? Riff prowadzący ponownie nieco zmieniony, znowu breakdown i zupełnie inny typ wokalu, niby czysty śpiew, ale nie do końca. Scream w deklamacji jest świetna. Tematyka tu poruszana, do tyczy bezsensowności ofiar, ale mam wrażenie, że po obu stronach. Dobitnie oddaje to końcówka : ,,Tylko kruki kraczą głośno/ Tylko trupy wrzeszczą cicho/ A wśród gruzów gra piosenka/ Miasta co nie chciało zdechnąć.’’ Hańba, muzycznie zaczyna się zarówno perkusyjnym breakdownem ,z dużą ilością blastów, jak również podkreślonym basem. Wokal w momencie szeptu, genialnie utrzymuje ten nastrój grozy, moim zdaniem, tu jest opisana brutalność Armii Czerwonej, która była agresorem. SLAM, zaczyna się znacznie wolniej, nawet trochę slugde metalowo, z odrobiną stonera. Tu słyszymy gościnnie na wokalu Piotra, znanego z grupy Dopelord, co równie ciekawe odpowiada za wokale dodatkowe. Wirtuozeria gitarzysty dotyka klimatu trochę noiseu, w pewnych momentach. Jest to jedyny utwór po angielsku na tej płycie, zapewne grupie chodziło o międzynarodowy wydźwięk przekazu. Potem znowu daje się usłyszeć blackowe riffy z doomową perkusją. Jeszcze ta zmiana tempa na dynamiczniejsze przy stonerowych gitarach, do tego jeszcze tunel gitarowy, przy intensywnej perkusji. Nostalgia ma stonerowy start. Tu mamy liryczny twist. Dlaczego? Bo jest to utwór o tęsknocie obywateli miasta Prypeć, leżącego obecnie na Ukrainie, do własnego miasta, które musieli na zawsze opóścić w trakcie katastrofy nuklearnej w Czarnobylu. Motyw radziecki przepleciony z ludzkimi emocjami wraz z tematyką nuklearną? Genialne połączenie. Muzycznie i lyricznie. Na sam koniec otrzymujemy utwór bonusowy Polska, który zamyka cały album. Kompozycję otwiera deklamacja Frau Wilde, która cytuje jedną z wypowiedzi Mari Skłodowskiej- Curie, przy rozkręcających się gitarach i perkusji. Tempo zmienia się na dynamiczne, grupa nie skąpi tu blastów, zdecydowanie nie. Potem pojawiają się znane już wokale. Sam utwór nie jest z tych gloryfikujących, tylko ukazujących realia, podziały, zalety i wady. W krótkich przejściach jeden z gitarzystów daje z siebie wszystko, bo pojawia się znowu, znacznie bardziej wyraźny tunel. Znowu wyraźna zmiana tempa na doomowe, co podkreśla solówka, ale tylko przez krótki moment, potem jest znowu ,,ogień”, jak dla mnie najdynamiczniejszy utwór na tym albumie.
Myślałem, że usłyszałem już wszystko. Jak cieszę, że się myliłem. Polska grupa Tankograd dotyka tematyki wojskowej, którą lubię, aż wstyd mi, przyznać, że nie słyszałem o nich wcześniej, tym, bardziej, że Klęska to ich drugi album studyjny, ale co było, to było, a co ma być, to jest. Muzycznie gitarzyści doskonale żąglują riffami od doom, stoner, black, a nawet w krótkim momencie pojawia się heavy, metalu. Perkusja też nie zostaje z tyłu. Ekspresja wokali, pierwszy raz usłyszałem partie ,,żałobne”, które o dziwo mi się spodobały, scream, growl, też bez zarzutu. Dodąjac do tego teksty, które są przemyślane, symboliczną datę wydania, czyli 17 września, doskonała okładka autorstwa Macieja Kamudy. Spójność całej płyty, ale też skuteczna obrona utworów jako samodzielnych kompozycji, to daje mi, ku ogromej radości i pozytywnemu zaskoczeniu płytę kompletną. Tu nie ma złych elementów. Krótkomówiąc Las Trumien ma mocnego konkurenta do tytułu Najlepszej Płyty Stonerowo-doomowej 2021 roku. Ja płytę kupiłem, dosłownie i Wam radzę to samo, bo warto. Kacper Sikora (Relevart)
10/10
BIOGRAFIE
ROB HALFORD ,,WYZNANIE” – tłumaczenie Jakub Michalski (2021)
ROB HALFORD ,,WYZNANIE” – tłumaczenie Jakub Michalski (2021)
Dziś, kolejny raz robię coś po raz pierwszy. Dzięki namową, ze strony Mateusza, mojego serdecznego kolegi z pracy i nie tylko, z ogromną chęcią, podzielę się z Wami, swoimi przemyśleniami, jeśli chodzi o autobiografię jednego z Bogów Metalu, samego Roba Halforda, którego jestem ogromnym fanem. Książka w Polsce wydana została z opóźnieniem, 21 maja 2021 roku, przez wydawnictwo SINE QUA NON. Książka w dłoń i zaczynamy!
Z biografiami jest zwykle tak, że są pisane przez innych, do tego miałem też do czynienia, z tak zwanym formatem ,,wywiad rzeka”. W tej książce na szczęście obu tych rzeczy nie ma. Rob sam opisuje najpierw swoje dzieciństwo, potem młodość, początki trwającej do dziś przygody ze śpiewaniem. Opisuje to wszystko w taki sposób, że, czytelnik sam też to przeżywa jak On wtedy. Jeśli chodzi o muzykę, a zwłaszcza zespół Judas Priest, to ukazane są, zwłaszcza emocjonalne kulisy, w jakich powstawały pewne, obecnie kultowe dla fanów tej grupy płyty. Ukazana jest też perspektywa Roba, jak On, przeżywał odejście, z zespołu i cieszył się, jak po prawie dekadzie do niego wrócił. Nie żałował solowych projektów i zespołu, ale sam pokreślił, że brakowało mu Judas Priest, bo tam czuł się spełniony. Do tego to jego wewnętrzne rozdarcie, związki, seksualność. To wszystko jako całość wspomnień, a jednocześnie tak zwanej spowiedzi, a co ważne jej szczerość, sprawiło, że, czytałem, tą książkę, jednocześnie utożsamiając się z głównym bohaterem, jak również z innymi postaciami. Jakub Michalski wykonał, swoją pracę doskonale, jako tłumacz, do tego sama cena jest przystępna, a okładka, prosta. Zatem kto nie przeczytał, niech to zrobi, ja tę książkę polecam w ciemno. Chciałbym też podziękować Mateuszowi, który w ostateczności do tej recenzji mnie namówił, kup tę książkę, bo warto! Jak dla mnie obecnie najlepsza biografia, jaką czytałem! Dajcie znać co Wy, o tej książce myślicie. Kacper Sikora (Relevart)
10/10