MANOWAR- Kings of Metal (1988)

Recenzje

Wracamy znowu do przeszłości. Bo kto nie zna przeszłości, nie może myśleć o przyszłości, czy jakoś tak, pewnie coś przekręciłem. Tak czy inaczej historię metalu znać lub poznawać zdecydowanie warto. Owszem nie znam wszystkiego, ale sukcesywnie zaczynam to zmieniać, tym razem powrócę do grupy, którą akurat w pewnym stopniu znam, mam tu na myśli, amerykański zespół MANOWAR. Dokładniej do ich szóstego studyjnego albumu, zatytułowanego Kings of Metal, wydanego 18 listopada 1988 roku, przez ATALNTICRecordingCorporation. Co ciekawe, to właśnie od dzięki tej płycie, poznałem ten zespół. Czy ząb czasu okazał się dla tej płyty łaskawy? Z ogromną chęcią się przekonam.


Kings of Metal, to utwór ukazujący własną wiarę w siebie, z nutą bezczelności. Ja to przynajmniej tak obieram, choć zapewne, zespół miał już wyrobioną renomę wśród fanów. Tak czy inaczej, szacunek z odwagę, mimo wszystko. Moc jest dalej utrzymana, riffy bez zarzutu, tempo odpowiednie, do tego genialny wokal Erica, połączony z okrzykami dogranymi zapewne w studiu. Tak czy inaczej, utwór nie ma wad. Kolejna solówka Ross a The Boss a jest świetna, zresztą co ciekawe, to on z DeMaio napisał ten utwór. Heart of Steel, zaczyna się od partii fortepianu, to już, od samego początku, zapowiada balladę. Tekst jest więcej niż przejmujący, o silnej woli, czyli sercu ze stali, dramatyzm podkręcają skrzypce, zresztą Eric też śpiewa to bardzo ekspresyjnie, motyw chóru znowu wraca, instrumentalnie jest znowu bezbłędnie, no i moim zdaniem tu znajduje się, najlepsza solówka gitarowa tej płyty. Mój pierwszy kontakt z tą kompozycją, spowodował, że, płakałem jak bóbr, o epickości pewnych dzieł świadczy fakt, iż wzbudzają emocje, w moim przypadku za każdym razem jest to większe lub mniejsze wzruszenie, zawsze parę łez uroniłem. Zresztą dowodem kultowości jest fakt, iż fińska grupa Beast in Black, na swoim drugim albumie ma utwór o dokładnie takim samym tytule i przesłaniu. Instrumentalny Sting of the Bumblebee, czyli lot trzmiela, autorstwa rosyjskiego kompozytora Nikolaia Rimskiego-Korsakova, przearanżowany przez DeMaio, jest kolejnym dowodem na to, jakim był on gitarzystą basowym. Jednym z lepszych oczywiście. The Crown and the Ring (Lament of the Kings) to kolejna epicka pieśń, o tym, jakim brzemieniem potrafi być korona dla króla, czy też władcy, z jednej strony błogosławieństwem, a z drugiej przekleństwem, powodującym bycie samotnym. Motyw organów od samego początku nadaje odpowiedniego tonu, stuosobowy męski chór Canlodir nagrany w Birmingham, w Anglii, dokładniej, w Katedrze Św. Pawła, nadaje wspomnianej epickości, która jest niezmienna. Kolejna ballada przez duże B.

Kingdom Come to kontynuacja motywu królestwa, tylko w motywie, tego wymarzonego i wywalczonego królestwa, przez zwykłych rycerzy i nie tylko, zjednoczonych w tej walce. Wiele lat później, do czeskiej gry Kingdom Come: ,,Deliverance” wydanej 13 lutego 2018 roku, szwedzki zespół Sabaton nagrał własny cover tego utworu, co istotne, słowa zawarte w tym utworze, pasują do przesłania, jakie niesie za sobą gra, oprócz samej rozrywki. Tak czy inaczej, samą grę również polecam. Muzycznie wszystko jest nastawione na gitary i większą różnorodność riffów, przynajmniej w moim odczuciu. Eric śpiewa tu w sumie najwięcej tych wysokich partii. Pleasure Slave, zapewne w momencie wydania, już wzbudzał kontrowersje, już po pierwszych odgłosach można się domyślić tematyki, niewolnictwa, w tym seksualnego, diabelski śmiech słusznie to podkreśla, mimo wszystko sutenerstwo jest złe, jak i sama prostytucja, czy oba procedery są słusznie nielegalne, to inna sprawa, jednak sam tekst, jest napisany tak, aby odbiorca wyrobił sobie własny pogląd, co jest akurat dobre. Muzycznie nie ma tu również słabych punktów. Hail and Kill to znowu genialne gitarowe intro, które później zmienia się w spokojną gitarę akustyczną, z basem w tle. Moment ciszy, a potem heavy metalowy grom. Ponownie chór z tekstem: Hail nad Kill. Kolejna solówka Rossa, potem budowanie napięcia, Okrzyki bez końca, to wszystko daje tą heavy metalową energię. The Warriors Prayer to następny dowód innowacji, chłopiec pyta dziadka o opowieść, a ten dziadek to robi, pierwszy raz, kiedy to wstępem do utworu jest rozmowa osób w różnym wieku, dla przypomnienia przed tym albumem nie słuchałem Manowar, więc nie mam porównania. Tak czy inaczej, mistrzowskie i pionierskie posunięcie. Dźwięki odpowiadające treści historii są wiśnią na tym torcie. Jeszcze to pytanie wnuka: Kim Oni byli? Odpowiedź dziadka: Oni byli królami metalu. Piękne. Blood of Kings, to epickość, wyznaczanie wokalnych granic Erica, popis basu szybkości basu i gitary, kolejne wezwanie do bitwy, kolejne popisy gitarowe i prosty przekaz, gdzie się nie pojawimy, tam pojawi się metal. Oczywiście prawdziwy. Epickie zakończenie.

MANOWAR nawet na szóstej płycie, wyznaczał trendy, którymi będą i nadal podążają inne grupy, tworzące różne podgatunki metalu. Nie tylko wspomniany Sabaton, Beast In Black, ale naprawdę wiele innych. Czy MANOWAR to królowie metalu? Na swój sposób tak, jednak to nie jest równoznaczne, z tym że, są najlepsi. Spójność i różnorodność muzyczna, w tym riffów gitar, nastrojowe ballady przez duże B. Genialna okładka, teksty poruszające kontrowersyjny temat, genialne odtworzenie jednego z klasyków muzyki poważnej, jak na album mający trzydzieści cztery lata, to ząb czasu wcale go nie zranił. Eric Adams, nadal moim zdaniem, zasłużenie jest w grupie najlepszych wokalistów heavy/power/epic metalowych. Nic zresztą dziwnego, że po dziś dzień ten album jest najlepiej sprzedającym się z dorobku grupy MANOWAR. Zatem czy przed wydaniem byli królami? Nie wiem, lecz po wydaniu na pewno tak. Poznam też wasze opinie na temat tego krążka.  
10/10

Tekst Kacper Sikora https://rlevart.nazwa.pl/wordpress/wpn_relevart/