Wracam ponownie do Polski. Tym razem udaje się do Wrocławia, bo z tego miasta pochodzi zespół Prąd, który 23 września, dzięki Galactic SmokeHouse Recordswydał swój drugi album, zatytułowany Octotanker. Ponownie nie wiedząc, czego się spodziewać, z ochotą zakładam słuchawki. Usłyszmy jak, wyszła tej grupie ta płyta.

Album rozpoczyna kompozycja Bring Me Head Of Nurse Hatchett, sam początek, czyli perkusja i gitary, zapowiadają klimat psychodeliczny. Do tego wokal pasuje tu , ze swoją ekspresją idealnie. Jego maniera przypomina nieco Ozziego. Zmiana tempa zastępuje niepodziewanie, do tego solówka gitarowa. Breakdowny są tu dobrze wręcz zaplanowane, co ciekawe po nich, mam wrażenie, że gitary zmieniają riffy ze stoner rockowych na stoner metalowe. Do tego te noisowe zabiegi. Tekst też nie jest o byle czym, co cieszy. Doskonale brzmiące kosmiczne stemple, pojawiają się na sam koniec, a potem powrót gitar, wokalu z mocnym akcentem. Moim zdaniem otwarcie płyty, jest na wysokim poziomie. Tytułowy Octotanker , utrzymuje zbudowany nastrój, tempo jest średnie, riffy też są znane, ale nieco inne, co istotne wokalista zmienia tu swój głos na czysty śpiew, może czasem z odrobiną swojej maniery. Conan The Astronaut 2 , zaczyna się znowu wolno. Tak na markinesie, wątek Conana barbarzyńcy w kosmosie? Trzeba mieć wyobraźnię, aby to napisać, i nie piszę tego w ironicznym kontekście. Naprawdę szacunek za tak abstrakcyjny pomysł. Muzycznie niby nic nowego, ale z akcentem na bardziej ,,doomową” perkusję i riffy. Nothing We Know Can Remain to ,,5 minut” basisty, riffy tu są znacznie bardziej ,,kosmiczne”. Wokal też jest ukierunkowany na ,,transowe” opowiadanie historii, co oczywiście nie jest zarzutem, tak dla jasności. Potem tempo się rozkręca i pojawia mała zmiana w ekspresji wokalisty. Na koniec wszystko ewidentnie przyśpiesza, więc ma się wrażenie, że ,,owy” lot jest szybszy, mnie to akurat pasuje. Na I Look Into The Sky , mam do czynienia z lekką monotonią, która akurat nie zaburza mikroklimatu całej płyty. Całe instrumentarium wraz z wokalem zwalnia. Starflow Distraction od spokojnu, ponownie wraca na dynamiczniejszy kierunek lotu. Udowadnia to inne, ale równie kosmicznie brzmiące zabiegi muzyczne. Doskonały breakdown kończy niespodziewanie ten utwór. Niezauważenie wręcz, słyszymy koleją kompozycję, Lunar Sea. To znowu ta z tych krótszych i spokojniejszych, na szczęście. Płytę zamyka Aokigahara, zaczyna się ciężkim riffem, potem perkusja i inne riffy skutecznie budują napięcie. Do tego jeszcze ten wokal, odpowiednio ekspresyjny. Brzmienie jest naprawdę ,,kosmiczne”, psychodelia flirtuje z doomem.
Wrocławski Prąd stworzył naprawdę dobrą płytę. Mamy tu do czynienia z fuzją przynajmniej trzech gatunków, z odrobiną noise-u, doomu i stonera, jednak co ważne, dzięki zachowaniu równowagi, słuchanie jest znacznie bardziej przyjemne. Są ,,cięższe” oraz ,,lżejsze” utwory. Album jest całością, pod każdym aspektem. Muzycznym, lirycznym i wizualnym, mam tu na myśli świetną okładkę, autorstwa Kamila „Lupus” Boettchera. Miłośnicy MAGa, Tortugii, Black Sabbath, nie powinni być zawiedzeni. Ja płytę uważam za kompletną, którą warto kupić. Czekam na koncert zespołu Prąd w Krakowie, Katowicach lub Bielsku-Białej.
10/10